|
|
ROZDZIAŁ 4. KRWAWY CHRZEST
Kilka tygodni później wyszedłem z
domu około ósmej wieczorem i poszedłem w kierunku Papa John's na rogu La-fayette.
Tam spotkałem Tico, młodego Portorykańczyka, który stał oparty o ścianę
domu i palił papierosa. Spotkałem go już raz czy dwa i wiedziałem, że jest
to spec od noża. Tico popatrzył na mnie i powiedział:
- Hej, Nicky, poszedłbyś na "ubaw"?
Chcę cię poznać z Carlosem, prezesem gangu.
Słyszałem o ubawach, ale nigdy jeszcze
nie byłem na żadnym, więc chętnie przyjąłem jego zaproszenie. Tico zaprowadził
mnie na boczną ulicę, gdzie weszliśmy do piwnicy jednego z domów czynszowych.
Z początku prawie nic nie widziałem w słabym świetle stojącej w kącie lampy.
Trochę światła lamp ulicznych wpadało przez okienka i drzwi piwnicy. Gdy
wszedłem głębiej, zobaczyłem ciemne postacie przytulone do siebie i kołyszące
się w takt cichej muzyki. Dziewczęta opierały głowy na ramionach swoich
partnerów, stopy tańczących poruszały się zgodnie w rytm powolnej melodii.
Jeden z chłopaków trzymał butelkę wina za plecami swojej dziewczyny. W
pewnej chwili otoczył jej szyję ręką i chwiejąc się pociągnął długiego
łyka z butelki.
Kilku chłopaków siedziało przy stoliku
grając w karty i paląc. Później zorientowałem się, że palili skręty z marihuano.
Na środku stolika stała butelka wina.
W drugim końcu pomieszczenia, daleko
od lampy, dwie pary leżały na matach. Jedna para wyglądała, jakby spala
przytulona mocno do siebie. Druga była zajęta intensywnymi pieszczotami.
Gdy na nich patrzyłem, wstali objęci mocno ustami złączonymi w namiętnym
pocałunku wyszli przez boczne drzwi. Tico popatrzył na mnie i mrugnął.
- Tam jest łóżko - powiedział. -
Trzymamy je tam, by można się było pokochać, jak ktoś ma ochotę.
Stos brukowych tygodników z fotografiami
nagich i półnagich kobiet leżał na podłodze u moich stóp. Więc to jest
"ubaw" - pomyślałem. Tico chwycił mnie za rękę i pociągnął na środek pokoju.
- Hej, słuchajcie. To jest mój kumpel.
Poznajcie się.
Jasnowłosa dziewczyna wyłoniła się
z cienia przy drzwiach i wzięła mnie pod rękę. Miała na sobie obcisły czarny
sweter, czerwoną spódnicę i była boso. Objąłem ją w talii i spytałem:
- Zatańczysz, mała?
- Jak masz na imię? - odpowiedziała
pytaniem. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Tico się odezwał.
- On ma na imię Nicky. To mój kumpel.
Piekielnie dobrze się bije. Może zechce się do nas przyłączyć.
Dziewczyna odwróciła się, stanęła
przede mną i przylgnąwszy do mnie mocno powiedziała;
- Dobra, Nicky, jeśli tak dobrze
się bijesz, zobaczymy, jak dobrze tańczysz.
Sunąc po podłodze w rytm muzyki,
czułem jej uda ocierające się o moje. Jej bliskość zaczęła mnie podniecać.
Czułem każdy ruch jej ciepłego ciała, ściśle przylegającego do mojego.
Wsunąłem jej rękę pod sweter na plecach i przycisnąłem ją mocniej do siebie.
- Mmmmmmmm - usłyszałem jej mruczenie
i przesunąłem rękę pod jej ramieniem.
Nagle dziewczyna położyła mi ręce
na piersi i odepchnęła mnie mocno.
- Przestań! Co sobie właściwie myślisz!
- warknęła. - Nie pozwalaj sobie ze mną. Należę do Josego i on cię porznie
na kawałki, jak mu powiem, że chciałeś mnie obmacywać.
Po wyrazie mojej twarzy zorientowała
się, że się zmieszałem. Nagle uśmiechnęła się, wyciągnęła ręce i przycisnęła
mnie znowu blisko do siebie. Przysunęła wargi do mojego ucha.
- W końcu dopiero cośmy się poznali.
Nie śpiesz się tak. Jak cię polubię, dostaniesz wszystko.
Tańczyliśmy jeszcze przez chwilę,
po czym stanęliśmy i zaczęliśmy się przyglądać, jak dwóch chłopaków bawi
się nożem w "mięczaka". Jeden z nich stał przy ścianie, drugi rzucał nożem
koło jego stóp. Zabawa polegała na tym, żeby rzucić jak najbliżej nogi,
ale nie zranić. Jeśli stojący pod ścianą chłopak drgnie, jest "mięczakiem".
Przyłapałem się na tym, że z niecierpliwością
czekam na zranienie stojącego. Podniecała mnie myśl o krwi. Zacząłem się
śmiać z mojej nadziei, że rzucającemu drgnie ręka i nóż zrani tego drugiego.
Blondynka w czarnym swetrze pociągnęła
mnie za ramię.
- Chodź ze mną. Chcę cię poznać
z kimś ważnym.
Poszedłem za nią do pomieszczenia
obok. Siedział tam, rozwalony w fotelu, z nogami na stojącym przed nim
stoliku, tykowaty Portorykańczyk. Okrakiem na kolanach siedziała mu dziewczyna
i pochylała się nad nim, a on dmuchał dymem z papierosa w jej włosy i śmiał
się.
- Hej! - krzyknął do nas. - Co to
za maniery? Nie wiecie, że macie prosić mnie o pozwolenie, zanim wejdziecie
tak jak teraz? Moglibyście przyłapać mnie na robieniu rzeczy, które nie
chcę, żeby ktoś widział.
Roześmiał się, wyciągnął ręce i
poklepał dziewczynę po biodrach. Popatrzywszy na mnie, spytał:
- Co to za jeden?
- To mój przyjaciel, Nicky - odpowiedziała
blondynka. - Tico go przyprowadził. Tico mówił, że on się dobrze bije.
Tykowaty chłopak zrzucił dziewczynę z kolan i wyciągnął do mnie rękę.
- Potrzyj mi skórę, Nicky, Ja jestem
Carlos, prezes Mau Mau.
Lekko przyłożyłem swoją rękę do
jego i pociągnąłem. Nasze dłonie przesunęły się po sobie w przyjętym w
gangach powitaniu. Słyszałem o Mau Mau. Nazywali się tak od krwiożerczych
afrykańskich dzikusów. Widywałem na ulicach ich czarne kurtki z podwójnym
czerwonym M naszytym na plecach. Nosili modne kapelusze tyrolskie, często
udekorowane zapałkami. Większość z nich nosiła laski. Na nogach anieli-buty
z ostrymi szpicami. Będąc w takich butach można kopnięciami zabić człowieka
w kilka sekund.
Carlos kiwnął głową w kierunku jednego
z kątów pomieszczenia i zobaczyłem tego chłopaka sprzed wesołego miasteczka.
- To jest Izrael, wiceprezes Mau
Mau. Izrael patrzył na mnie z kamienną twarzą. Jego czarne oczy przewiercały
mnie na wylot i sprawiały, że zaczynałem czuć się nieswojo. Później dowiedziałem
się, że prezes i wiceprezes są niemal zawsze razem. Przychodzą sobie nawzajem
z pomocą w przypadku, gdy któregoś z nich ktoś zaatakuje.
- Ile masz lat, Nicky? - spytał
Carlos.
- Szesnaście - odpowiedziałem.
- Umiesz się bić?
- Jasne.
- Chcesz się bić z każdym, nawet
z policją?
- Jasne.
- Słuchaj, a dziabnąłeś już kogoś?
- Nie - odparłem szczerze, ale z
żalem.
- A ktoś cię próbował dziabnąć?
- Tak - odparłem.
- Tak? - powiedział Carlos wykazując
zainteresowanie, - A co mu zrobiłeś?
- Nic. Ale zrobię. Czekam tylko,
aż go dopadnę znowu i wtedy go zabiję.
Izrael włączył się do rozmowy.
- Słuchaj, człowieku, jak chcesz
być w naszym gangu, musisz robić to co my. Jesteśmy najtwardsi. Nawet policja
się nas boi. Ale nie chcemy tu mięczaków. Chcesz być z nami i nie jesteś
mięczak, to w porządku. Ale jak jesteś mięczak, to cię zarżniemy.
Wiedziałem, że Izrael mówi prawdę.
Słyszałem już opowieści o chłopakach zabitych przez ich własne gangi za
to, że stchórzyli i uciekli zostawiając kumpla z gangu jego własnemu losowi.
Carlos odezwał się:
- Dwie rzeczy, człowieku. Jak wstąpisz
do Mau Mau, to już na zawsze. Nikt nigdy nie może zrezygnować. Drugie:
jak cię gliny złapią i piśniesz, dostaniemy cię. Albo cię dostaniemy, kiedy
wyjdziesz z mamra, albo przedostaniemy się do mamra i tam cię dopadniemy.
Ale dostaniemy cię.
Na przystojnej twarzy Izraela pojawił
się ślad uśmiechu.
- No i jak, mały, ciągle chcesz
do nas dołączyć?
- Dajcie mi trzy dni - powiedziałem.
- Jak wstąpię, do gangu, to będę szedł na całego.
- Dobra - powiedział Carlos. - Masz
trzy dni do namysłu. Pod koniec trzeciego dnia przyjdź tutaj. Zawiadomisz
mnie co zdecydowałeś.
Przez cały czas naszej rozmowy Carlos
nie zmienił swojej pozycji i nie zdjął nóg ze stolika. Teraz przyciągnął
do siebie dziewczynę i wsunąwszy jej rękę pod spódnicę objął ją w biodrach.
Gdy odwróciłem się, żeby wyjść, powiedział:
- Acha, Nicky, zapomniałem ci powiedzieć.
Jak powiesz komuś, komukolwiek, gdzie jesteśmy, zabiję cię, zanim się zdążysz
obejrzeć. Jasne?
- Jasne - odpowiedziałem. Wiedziałem,
że nie żartuje. Gdy wyszliśmy na ulicę, spytałem: Jak myślisz, Tico, powinienem
wstąpić do Mau Mau? Tico wzruszył ramionami.
- To jest niezły układ, stary. Jak
wstąpisz, opiekują się tobą. Jak nie wstąpisz, mogą cię zabić za to, żeś
nie wstąpił. Właściwie to już nie masz wielkiego wyboru. Poza tym i tak
musisz wstąpić do któregoś gangu, żeby cię tu gdzieś nie zabili.
- A Carlos? - spytałem. - Co to
za facet?
- On jest w porządku. Nie mówi dużo,
ale kiedy powie, wszyscy słuchają. On tu rządzi i wszyscy o tym wiedzą.
- Czy to prawda, że prezes ma prawo
wybierać sobie dziewczyny?
- Prawda - powiedział Tico. - Mamy
około siedemdziesięciu pięciu dziewczyn w gangu i prezes sobie wybiera.
Jak chce, to codziennie inną. Bardzo im się to podoba. Wiesz, to duża rzecz
być z prezesem. One się o to biją. Ale to nie wszystko. Gang dba o prezesa.
On pierwszy wybiera dla siebie dolę z tego, co ukradniemy. Zwykle wystarczy
mu to na zapłacenie mieszkania, na jedzenie i na ubranie. To dość dobra
rzecz być prezesem.
- Słuchaj, Tico, jak jesteś taki
dobry w nożu, dlaczego nie jesteś prezesem?
- Człowieku, to nie dla mnie. Prezes
nie musi dużo walczyć. On musi stać z tyłu i planować różne rzeczy. A ja
lubię się bić. Nie chcę być prezesem.
"To tak jak ja - pomyślałem. - Ja
też lubię się bić".
Tico wrócił do Papa John's, a ja
skręciłem w kierunku Fort Greene Place 54. Czułem podniecenie na myśl o
tym, co mnie czeka: "ubawy", dziewczyny, ale przede wszystkim wałki. Nie
musiałbym już więcej walczyć samotnie. Mógłbym ranić do woli, a nikt by
mi nie oddał. Serce zaczęło mi bić szybciej. Może będę miał szansę naprawdę
kogoś pchnąć nożem. Niemal widziałem krew ściekającą po dłoniach i kapiącą
na ulicę. Po drodze zacząłem wymachiwać rękami udając, że uderzam nożem
w wyimaginowane postacie w ciemności. Powiedziałem Carlosowi, że dam mu
znać po trzech dniach, ale już się zdecydowałem. Pragnąłem, by ktoś dał
mi do ręki nóż i pistolet.
Na trzeci dzień wieczorem poszedłem
znowu na ubaw. Carlos przywitał mnie w drzwiach.
- Cześć, Nicky. Dobrze trafiłeś.
Mamy tu właśnie chłopaka, który chce wstąpić do Mau Mau. Chcesz widzieć
inicjację?
Nie miałem pojęcia, co to jest inicjacja,
ale chciałem popatrzeć. Carlos ciągnął dalej:
Ale może przyszedłeś, żeby nam powiedzieć,
że nie chcesz się do nas przyłączyć, co?
- Nie - odparłem - przyszedłem powiedzieć,
że jestem gotów się przyłączyć. Chcę walczyć. Myślę, że jestem tak samo
twardy jak każdy i chyba lepiej się biję niż większość chłopaków.
- Dobra - powiedział Carlos. - Popatrzysz,
a potem przyjdzie twoja kolej. Mamy dwa sposoby odkrycia, czy jesteś mięczak.
Albo stoisz spokojnie, kiedy pięciu naszych najsilniejszych chłopaków cię
bije, albo stoisz przy ścianie czekając na nóż. Jeśli nie wytrzymasz którejś
z tych prób, nie pozwolimy ci wstąpić do gangu. Ten mały mówi, że jest
twardy. Zobaczymy, czy jest naprawdę. A potem zobaczymy, jaki ty jesteś
twardy.
Popatrzyłem na drugi koniec pomieszczenia
i zobaczyłem tego drugiego chłopaka. Miał około trzynastu lat, pryszczatą
twarz i opadającą na czoło grzywę czarnych włosów. Był mały i chudy, ręce
trzymał nieruchomo zwieszone po bokach. Miał na sobie białą koszulę z długimi
rękawami, poplamioną z przodu i byle jak powtykaną do spodni. Zdawało mi
się, ze widziałem go już kiedyś w szkole, ale nie byłem pewien, bo był
młodszy ode mnie.
Około czterdzieściorga chłopców
i dziewcząt niecierpliwie oczekiwało na to przedstawienie. Carlos rozpoczął
ceremonię. Kazał wszystkim rozstąpić się na boki, a chłopaka ustawił plecami
do ściany. Stanął przed nim z otwartym nożem w ręce. Srebrzyste ostrze
połyskiwało w słabym świetle, gdy zaczął mówić:
Teraz się obrócę i odliczę dwadzieścia
kroków od tamtej ściany. Ty stój tu, gdzie jesteś. Powiedziałeś, że jesteś
twardy. No to sprawdzimy, czy bardzo. Kiedy doliczę do dwudziestu, odwrócę
się i rzucę nożem. Jak się ruszysz, jesteś mięczak. Jak się nie ruszysz
nawet, kiedy nóż cię trafi, jesteś twardy gość i możesz wstąpić do Mau
Mau. Jasne?
Malec kiwnął głową.
- I jeszcze jedna rzecz - powiedział
Carlos trzymając nóż przed oczyma chłopca - jeśli stchórzysz, kiedy będę
odliczał kroki, możesz krzyknąć. Ale żebyś więcej nie pokazywał nosa w
tych stronach. Jak cię tu zobaczymy, to oberżniemy ci te wielkie uszy i
każemy ci zjeść, a potem wydłubiemy ci pępek otwieraczem do piwa i zostawimy
cię, żebyś się wykrwawił na śmierć.
Dziewczęta i chłopcy zaczęli śmiać
się i klaskać.
- No, zaczynaj, stary! - wołali
do Carlosa.
Carlos odwrócił się plecami do chłopca
i powoli ruszył przez piwnicę. Swój długi połyskujący nóż trzymał na wysokości
twarzy, w zgiętej w łokciu ręce.
- Raz... dwa... trzy...
Członkowie gangu zaczęli gwizdać
i krzyczeć:
- Zabij go, Carlos! Wbij mu nóż
w oko! Upuść mu krwi!
Chłopak przykleił się do ściany
jak mysz zapędzona w róg przez kota. Czynił rozpaczliwe wysiłki, żeby wytrwać.
Wyprężył ręce wzdłuż ciała, zacisnął pięści tak, że aż mu kostki zbielały.
Cała krew odpłynęła mu z twarzy i oczy miał okrągłe z przerażenia.
- Jedenaście... dwanaście... trzynaście...
Carlos głośno liczył kroki. Napięcie rosło. Chłopcy i dziewczęta coraz
głośniejszą wrzawą domagali się krwi.
- Dziewiętnaście... dwadzieścia.
Carlos powoli odwrócił się i uniósł
dłoń z nożem na wysokość ucha. Krwiożercze okrzyki członków gangu zlały
się w jeden dziki wrzask. I w chwili, gdy Carlos z całej siły cisnął nożem,
chłopiec skulił się zasłaniając głowę rękami i krzycząc:
- Nie! Nie!
Nóż uderzył w ścianę o kilka cali
od miejsca, w którym przed chwilą znajdowała się głowa chłopca.
- Mięczak!... Mięczak!... Mięczak!
- zawył tłum. Carlos był zły. Usta mu się zacisnęły, oczy zwęziły.
- Złapcie go - syknął.
Dwaj członkowie gangu podeszli z
boków i chwyciwszy za ręce kulącego się ze strachu chłopca, jednym szarpnięciem
wyprostowali go i oparli znowu o ścianę. Carlos podszedł i stanął przed
trzęsącą się postacią.
- Mięczak! - warknął. - Mięczak!
Jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem że jesteś tchórz. Powinienem cię zabić.
Piwnica znowu wypełniła się okrzykami:
- Zabij go! Zabij paskudnego tchórza!
- Wiesz, co robimy z takimi strachliwymi
pisklakami? Chłopiec popatrzył na Carlosa poruszył wargami, ale z gardła
nie wydobył mu się żaden dźwięk.
- Podcinamy im skrzydła, żeby już
nie próbowały więcej podfruwać. - Wyszarpnął nóż
ze ściany. - Rozciągnijcie go! - rozkazał.
Zanim chłopiec zdążył się poruszyć,
dwaj stojący po jego bokach członkowie gangu złapali go za ręce i rozkrzyżowali
na ścianie. Błyskawicznym ruchem Carlos uderzył od dołu i wbił nóż prawie
po rękojeść w pachę dziecka. Chłopiec szarpnął się i wrzasnął z bólu. Chlusnęła
krew i na białej koszuli chłopca zaczęła rozszerzać się purpurowa plama.
Carlos wyrwał nóż z ciała chłopca
i przerzucił do lewej ręki.
- Widzisz? - powiedział, z rozmachem
wbijając nóż w drugą pachę dziecka. - Lewą też potrafię.
Obaj trzymający puścili teraz chłopca,
który upadł na podłogę. Skrzyżował ręce na piersi i trzymając się za rany
pod pachami wył z bólu, wił się na podłodze. Niemal cała jego koszula była
zaplamiona jaskrawoczerwoną krwią. - Zabierzecie go stąd - warknął Carlos.
Dwaj jego pomocnicy podeszli i gwałtownie
postawili chłopca na nogi. Chłopiec odrzucił głowę i krzyknął, gdy szarpnęli
go za ręce. Carlos brutalnie zatkał mu usta dłonią ręką i krzyk ucichł.
Okrągłe z przerażenia oczy spoglądały znad dłoni Carlosa.
- Zjeżdżaj do domu, mięczaku. Jak
jeszcze raz wrzaśniesz albo jak piśniesz komuś choć słowo o nas, utnę ci
język. Jasne?
Mówiąc to podniósł nóż, z którego
ostrza krew zaczęła ściekać na wykładaną masą perłową rękojeść.
- Jasne? - powtórzył. Dzieciak kiwnął
głową.
Chłopcy wywlekli go z piwnicy na
ulicę. Odprowadzały go okrzyki:
- Zjeżdżaj do domu, mięczaku! Carlos
odwrócił się.
- Kto następny? - powiedział, patrząc
prosto na mnie, Wszyscy ucichli.
I nagle uświadomiłem sobie, że się
nie boję, a nawet, że oglądanie cierpień chłopca i ciosów nożem zadanych
przez Carlosa sprawia mi przyjemność. Widok krwi wzbudził we mnie gwałtowne
podniecenie. Zazdrościłem Carlosowi. Ale teraz była moja kolej.
Pamiętałem oświadczenie Carlosa,
że mogę wybrać rodzaj inicjacji. Zdrowy rozsądek podpowiedział mi, że Carlos
jest rozwścieczony. Kiedy pozwolę mu rzucać w siebie nożem, będzie chciał
specjalnie mnie zranić. Rozsądniej było wybrać drugi sposób.
- Mamy drugiego mięczaka? - spytał
szyderczo Carlos.
Wyszedłem na środek piwnicy i rozejrzałem
się. Jedna z dziewcząt, wysoka i smukła, w obcisłych czarnych spodniach,
zawołała:
- Co ci to, chłopaczku? Boisz się?
Zostało nam tu trochę krwi, jak ty nie masz.
Po jej słowach piwnica zatrzęsła
się od śmiechu, bo rzeczywiście podłoga koło ściany, przy której stał tamten
chłopiec, była pokryta lepką kałużą krwi.
- Nie ja. Ja się nie boję - powiedziałem.
- Wypróbujcie mnie. Gdzie są te twoje chłopaki, co mnie chcą prać?
Nadrabiałem miną, ale głęboko w
środku zacząłem odczuwać lęk. Uświadomiłem sobie, że oni wcale nie będą
udawali. Ale wolę raczej umrzeć, niż być mięczakiem. Więc powiedziałem:
- Jestem gotów.
Carlos warknął pięć imion.
- Johnny!
Krępy chłopak wystąpił z grupy i
stanął przede mną. Był dwa razy bardziej rozrośnięty niż ja. Czoło miał
głęboko pobrużdżone i szyję tak krótką, że głowa wyrastała mu niemal wprost
z ramion. Johnny wyszedł na środek pomieszczenia głośno trzaskając kostkami
palców. Próbowałem sobie wyobrazić moje pięćdziesiąt kilka kilogramów przeciwko
jego dziewięćdziesięciu. Johnny stał i patrzył na mnie bez wyrazu, jak
małpa. Czekał na rozkaz do ataku.
- Mattie!
Wystąpił drugi chłopak. Ten był
prawie mojej wagi, ale miał długie ręce. O wiele dłuższe niż ja. Podszedł
stąpając lekko na ugiętych nogach i zadając rękami błyskawiczne ciosy wyimaginowanemu
przeciwnikowi. Głowę trzymał nisko pochyloną, z brodą prawie dotykającą
piersi, i spoglądał spod brwi przed siebie. Krążył wokół i rozgrzewał się
szybką walką z cieniem, sapiąc i parskając przez nos w czasie tych podskoków
i błyskawicznych ciosów w powietrze. Jego popisowi towarzyszyły gwizdy
i westchnienia dziewczyn.
Jose
Trzeci chłopak dołączył do dwóch
poprzednich. Lewy policzek przecinała mu głęboka blizna, sięgająca od oka
do czubka brody. Zdjął koszulę i kolejno napinał wszystkie mięśnie. Zbudowany
był jak ciężarowiec. Następnie zaczął krążyć dokoła mnie, przyglądając
mi się ze wszystkich stron.
Sowa!
Gang wydał pomruk. Bez wątpienia
Sowa była faworytem. Później dowiedziałem się, że nazwali go "Sowa", bo
widział nocą równie dobrze jak w dzień. W akcjach zajmował miejsce w pierwszej
linii, żeby spostrzec nadciągających wrogów. Był niski i gruby. Miał wielkie
oczy i zakrzywiony nos, niewątpliwie wielokrotnie łamany. Brakowało mu
części ucha. Stracił ia gdy w czasie walki na dziedzińcu szkolnym został
uderzony deską ze sterczącym długim gwoździem, który zaczepił o ucho i
oddarł go ponad połowę. Nie widziałem jeszcze tak paskudnej gęby.
- Paco!
Nie zdążyłem mu się przyjrzeć. Usłyszałem
tylko jego głos z tyłu:
- Hej, Nicky! - i odwróciłem się,
żeby zobaczyć kto mnie woła, gdy uderzył mnie pięścią w plecy tuż poniżej
pasa. Ból był okropny. Poczułem się, jakby mi zmiażdżył nerki. Cios wygiął
mnie do tyłu i złapałem się za uderzone miejsce. W tej samej chwili inny
z chłopaków uderzył mnie w brzuch tak, że straciłem oddech. Poczułem, że
za chwilę zemdleję z bólu. Ktoś uderzył mnie w twarz i usłyszałem, jak
pod tym ciosem chrupnęła mi kostka w nosie.
Nie miałem okazji oddać. Poczułem,
że się wywracam. Ktoś chwycił mnie za włosy. Moje ciało upadło na podłogę,
ale głowa była uniesiona za włosy. Ktoś ubłoconym butem kopnął mnie w twarz
i poczułem ziarenka piasku wbijające mi się w wargi i policzek. Czułem
kopniaki na całym ciele, a ten kto trzymał mnie za włosy, walił pięścią
w moją głowę. Wtedy światło zgasło i straciłem przytomność.
W jakiś czas później poczułem, że
ktoś szarpie mnie i klepie po twarzy. Usłyszałem głos, mówiący:
- Hej, zbudź się.
Spróbowałem spojrzeć na mówiącego,
ale ostro widziałem tylko sufit. Przesunąłem rękami po twarzy i poczułem
krew. Byłem nią całkowicie zlany. Popatrzyłem jeszcze raz w górę i zobaczyłem
twarz tego, którego nazywali Sową. Krew sprawiła, że wpadłem w szał. Z
całej siły uderzyłem go w twarz.
Nagle wróciła mi cala energia. Leżąc
na plecach w tej lepkiej kałuży krwi, zacząłem rzucać się i kręcić w koło,
wrzeszcząc, przeklinając, waląc pięściami i kopiąc każdego, kogo zobaczyłem.
Ktoś złapał mnie za stopy i przygwoździł
je do podłogi. Gdy moja furia minęła, Izrael pochylił się nad mną ze śmiechem.
- Jesteś swój gość, Nick. Przydasz
się nam, chłopie. Nie jesteś mięczakiem, to jasne. Masz. Wcisnął mi coś
do ręki. Był to rewolwer kalibru 32.
- Jesteś Mau Mau, Nicky. Mau Mau.
Powrót do spisu treści
|