18. W REJONIE JEZUSA

    Przełom nastąpił tuż przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy otrzymałem zaproszenie od grupy osób świeckich, znanej jako Międzynarodowe Towarzystwo Przedsiębiorców Pełnej Ewangelii. Właśnie za pośrednictwem tej grupy ofiarnych biznesmenów zaczęły napływać ze szkół średnich i colleg'ów zaproszenia dla mnie do wygłaszania kazań. Moje krucjaty, w większości finansowane przez kościoły różnych wyznań, były jednym pasmem sukcesów - przemawiałem nieraz do tłumów liczących po dziesięć tysięcy ludzi.
    Codziennie dziękowałem Bogu za Jego dobroć. Ale wciąż nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Moja dusza rwała się do czegoś, czego sobie sam nie mogłem uświadomić. Z dnia na dzień byłem coraz bardziej niespokojny.
    Wówczas spotkałem Dana Malachuka, wysokiego, otwartego na świat biznesmena z New Jersey, który nieświadomie uzmysłowił mi przyczynę mojego niepokoju. Wspomniał kiedyś w rozmowie, że rozumie moje pierwotne pragnienie pracy z "małymi ludźmi". Nie podjąłem wówczas tego tematu, ale utkwiło mi to w głowie.
    Pamiętam własne dzieciństwo. Jeśliby ktoś wtedy zainteresował się mną na tyle, żeby poprowadzić mnie ku Chrystusowi, to kto wie...
    Omówiłem to z Glorią. Wprawdzie Bóg wykorzystywał moje świadectwa podczas wielkich krucjat, ale ilekroć zobaczyłem w gazecie artykuł o dzieciach aresztowanych za niuchanie heroiny albo palenie marihuany, czułem ból w sercu. Wciąż modliliśmy się, by Bóg wskazał nam sposób dotarcia do tych dzieci.
    Kilka miesięcy później Dan pomógł nam zorganizować czterodniową krucjatę w Seattle. Dotychczas zawsze przemawiałem za pośrednictwem tłumacza, Jeffa Moralesa, który przeprowadził się do Kalifornii, żeby móc jeździć ze mną na duże zgromadzenia, podczas których słuchacze mieli kłopoty ze zrozumieniem mojego akcentu. Ale gdy tylko pół godziny brakowało do wyjazdu na lotnisko, zatelefonował Jeff.
    - Nicky, leżę w łóżku z zapaleniem płuc. Doktor nie chce mnie puścić. Będziesz musiał sobie radzić sam.
    Stojąc na podium przed baterią mikrofonów i kamer telewizyjnych, przyjrzałem się tłumowi. Czy ludzie zrozumieją mój portorykański akcent? Czy będą się śmiali z moich błędów gramatycznych? Odchrząknąłem nerwowo i otwarłem usta, żeby przemówić. Ale zamiast przemówić, zachrypiałem tylko. Znowu odchrząknąłem, wydając z siebie odgłos w rodzaju "uuuggghhhlllkfg".
    Tłum poruszył się, ale uprzejmie czekał na ciąg dalszy. To było beznadziejne. Przywykłem mieć koło siebie Jeffa. Skłoniłem głowę, prosząc o siłę: "Drogi Panie, jeśli mogłeś obdarzyć mnie nie znanym ludziom językiem, bym sławił Twe imię, ufam, że obdarzysz mnie zrozumiałą mową, bym mógł tym młodym ludziom powiedzieć o Tobie".
    Podniosłem głowę i zacząłem mówić. Z mych ust z nadnaturalną mocą popłynęły najwłaściwsze słowa. Jeffa zastąpił Jezus i wiedziałem, że od tej chwili, ilekroć będę mówił dla Niego, nie będę potrzebował tłumacza.
    Po ostatnim nabożeństwie Dań przyszedł do mnie do hotelu.
    - Nicky, łaska Boża objawia się w zdumiewający sposób. Ludzie zebrali ofiarę miłości w kwocie 3000 dolarów, żebyś je spożytkował na swoje duszpasterstwo.
    - Dań, ja nie mogę wziąć tych pieniędzy. Dan rozwalił się na kanapie, jakby był u siebie, i zrzucił buty z nóg.
    - Nicky - powiedział - to nie są pieniądze dla ciebie. One są na działalność Boga za twoim pośrednictwem.
    - I mogę ich użyć w taki sposób, jaki wyda mi się zgodny z życzeniem Boga? - spytałem.
    - Właśnie - powiedział Dan.
    - W takim razie użyję ich dla "małych ludzi". Chcę założyć ośrodek pomocy tym dzieciom.
    - Wspaniale! - Dań zerwał się z kanapy. - Nazwij go "Sięganie ku młodzieży".
    I na tym stanęło. Wróciłem do Kalifornii z tymi 3000 dolarów, zdecydowany otworzyć ośrodek, do którego mógłbym sprowadzać małych ludzi z ulicy i pozyskiwać ich dla Chrystusa.
    Otwarliśmy nasz ośrodek we Fresno, przy North Broadway 221. Wystąpiliśmy o oficjalne zezwolenie, po czym wywiesiłem na bramie tablicę: "Sięganie ku Młodzieży. Kierownik - Nicky Cruz".
    Od razu zacząłem przeczesywać ulice. Pierwszego dnia znalazłem jedenastoletniego chłopca siedzącego w bramie. Usiadłem obok niego i spytałem, jak się nazywa.
    Spojrzał na mnie spod oka i powiedział:
    - Ruben. A czemu chcesz wiedzieć?
    - Tak sobie - odpowiedziałem - wyglądasz na samotnego, to pomyślałem, że z tobą pogadam.
    Chłopak niechętnie wyznał mi, że jego ojciec jest narkomanem. On sam niuchał heroinę właśnie wczoraj. W szóstej klasie porzucił szkołę. Wysłuchawszy go, powiedziałem, że otwieram ośrodek dla chłopaków takich jak on i spytałem, czy chciałby pójść pomieszkać ze mną?
    - Poważnie? Chcesz, żebym poszedł do ciebie?
    - Jasne - powiedziałem. - Ale najpierw musimy porozmawiać z twoim tatą.
    - Do diabła - odpowiedział jedenastolatek - mój stary będzie zadowolony, że się mnie pozbywa. Nie z nim to trzeba załatwiać, tylko z moim kuratorem.
    Kurator był zachwycony takim obrotem sprawy i tego samego wieczora Ruben wprowadził się do nas.
    W ciągu najbliższych kilku tygodni znaleźliśmy jeszcze dwóch chłopców. Zapisaliśmy ich wszystkich do szkoły i codziennie czytaliśmy wspólnie Biblię. Ruben sprawiał nam początkowo sporo kłopotów, ale pod koniec drugiego tygodnia, w trakcie jednego z czytań Biblii, złożył wyznanie wiary. Następnego dnia po powrocie ze szkoły poszedł prosto do swojego pokoju i zabrał się do studiowania Biblii. Gloria mrugnęła do mnie.
    - Czy mógłbyś oczekiwać lepszego dowodu, że to nawrócenie było prawdziwe? - spytała.
    Ja jednak nie potrzebowałem żadnego dowodu. Czułem, jak dręczący mnie dotąd niepokój zaczyna znikać.
    W miarę upływu czasu zaczęły do nas dzwonić doprowadzone do rozpaczy matki, które mówiły, że zupełnie nie mogą sobie poradzić z dziećmi, i prosiły, żebyśmy przyjęli je do siebie. W kilka tygodni mieliśmy już komplet, a telefon ciągle dzwonił. Gloria i ja spędziliśmy dużo czasu na modlitwach, prosząc Boga, żeby nami pokierował.
    Pewnego dnia, wcześnie rano, po kilku zaledwie godzinach snu, zostałem rozbudzony przez dzwonek telefonu. Na-macałem słuchawkę. Dzwonił Dan Smith, działacz Towarzystwa Przedsiębiorców Pełnej Ewangelii, oddziału we Fresno.
    - Nicky, Bóg kieruje nami z nieodgadniony sposób. Natchnął mnie myślą, bym ci pomógł utworzyć zarząd. Rozmawiałem z Earlem Draperem, księgowym, oraz z pastorem Paulem Evansem i dyrektorem lokalnej stacji telewizyjnej H.J. Keenerem. Chcemy z tobą pracować, jeśli nas zechcesz.
    To była odpowiedź na nasze modlitwy. Ta grupka biznesmenów i ludzi wolnych zawodów skupiła się wokół naszego ośrodka, żeby pomóc w jego zarządzaniu.
    W tym samym miesiącu, jakiś czas później, przyłączył się do naszej grupy Dave Carter, który rozpoczął pracę z chłopcami. Poznałem Dave'a, wysokiego, spokojnego Murzyna, gdy był przywódcą jednego z nowojorskich gangów. Po nawróceniu Dave poszedł do szkoły biblijnej, a ponieważ nie był związany rodziną, mógł wiele czasu poświęcać na indywidualne rozmowy ze spragnionymi miłości chłopcami. Prócz niego przyjęliśmy jeszcze dwie młode Meksykanki - Frances Ramirez i Angie Sedillos - bo brakowało nam trochę kobiecej ręki i pomocy w prowadzeniu sekretariatu.
    Ostatni członek naszego personelu był mi szczególnie bliski. Był to Jimmy Baez. Jimmy właśnie Skończył szkołę biblijną i ożenił się z cichą dziewczyną o łagodnym głosie. Przychodził do nas, żeby poprowadzić nasze sprawy administracyjne, ale dla mnie był czymś więcej: był chodzącym dowodem na to, jak wielka jest transformująca siła Jezusa Chrystusa. Trudno było uwierzyć, że ten przystojny młody człowiek o wyglądzie intelektualisty, w okularach w ciemnej oprawie, jest tym samym wątłym, wycieńczonym wyrostkiem, który przyczołgał się do Centrum Młodzieżowego, wstrząsany dreszczami głodu heroinowego i prosił o narkotyki.
    Podążaliśmy naprzód z sercami pełnymi wiary w Boga i rękami zajętymi pracą z "małymi ludźmi". Bóg błogosławił i nie byłem przygotowany na następne jego cudowne niespodzianki. Ale dla miłujących Boga nie ma końca niespodziankom przynoszonym przez jutro.
    Tej jesieni Dan Malachuk zorganizował mi serię wystąpień w Nowym Jorku. Dań czekał na mnie na lotnisku. Pojechaliśmy do miasta przez ciągnące się całymi kilometrami dzielnice slumsów. Siedziałem skulony na przednim siedzeniu samochodu Dana i patrzyłem na umykające za oknami getto. Serce mi się ściskało. Nie byłem już częścią tego getta, ale ono wciąż było częścią mnie. Zacząłem się zastanawiać, co się dzieje z moimi starymi przyjaciółmi, a zwłaszcza z Izraelem. "Jezu - modliłem się - daj mi jeszcze jedną szansę przemówienia do niego".
    Wieczorem, po nabożeństwie, Dań przyszedł ze mną do hotelu. Gdy wchodziliśmy, zadzwonił telefon.
    Podniosłem słuchawkę. Po drugiej stronie ktoś długo milczał, aż wreszcie usłyszałem cichy, ale znajomy głos:
    - Nicky, to ja, Izrael.
    - Izrael! - krzyknąłem - dzięki Bogu! Moja modlitwa została wysłuchana. Gdzie jesteś?
    - Jestem w domu, Nicky. W Bronx. Właśnie przeczytałem w gazecie, że jesteś w Nowym Jorku, i zadzwoniłem do twojego brata, Franka. Powiedział mi, że mogę cię złapać w hotelu.
    Chciałem coś powiedzieć, ale przerwał mi:
    - Nicky, ja... ja... ciekaw jestem, czy nie dałoby się spotkać z tobą, skoro już jesteś w Nowym Jorku, po prostu żeby pogadać o dawnych czasach.
    Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Odwróciłem się do Dana:
    - To Izrael. Chce się ze mną spotkać.
    - Poproś go, żeby przyszedł jutro wieczór na kolację - powiedział Dan.
    Długo oczekiwane spotkanie starych przyjaciół zostało ustalone na następny dzień, na szóstą.
    Modliłem się przez całą noc, prosząc Boga, by dał mi słowa, które mogłyby przeniknąć do serca Izraela i zwrócić je ku Chrystusowi.
    Razem z Danem przemierzaliśmy hali hotelowy od wpół do szóstej do siódmej wieczorem. Izrael się nie zjawiał. Serce podeszło mi do gardła, kiedy przypomniałem sobie ten poranek sprzed dziewięciu lat, gdy rozminęliśmy się po raz pierwszy.
    Nagle zobaczyłem go. Jego regularne rysy, głęboko osadzone falujące włosy. Zupełnie się nie zmienił. Nie mogłem mówić, łzy napłynęły im do oczu.
    - Nicky - powiedział Izrael zdławionym głosem i chwycił moją dłoń. - Nie mogę w to uwierzyć.
    Nagle zaczęliśmy obaj naraz śmiać się i mówić, zupełnie nie zważając na przechodzących obok nas ludzi.
    Po długiej chwili Izrael usunął się na bok i powiedział:
    - Nicky, przedstawiam ci moją żonę, Rosę.
    Obok niego stalą drobna, urocza portorykańska dziewczyna, z szerokim uśmiechem na pięknej twarzy. Wyciągnąłem rękę, by ująć jej dłoń, ale ona objęła mnie za szyję i mocno ucałowała w policzek. Potem mrugnęła do mnie i powiedziała łamaną angielszczyzną:
    - To jakby ja zna cię. Ja była mieszkając z tobą cały ten czas. Izrael mówi o tobie dużo te trzy lata.
    Zeszliśmy do Hay Market Room na kolację. Izrael i Rosa zawahali się i zobaczyłem, że coś ich zaniepokoiło.
    - Hej, Izrael, co ci jest, stary? Dan płaci za wszystko. Chodźcie.
    Izrael spojrzał na mnie z zakłopotaniem i odciągnął mnie na bok.
    - Nicky, takie luksusowe miejsce to nie dla mnie. Nigdy nie byłem w takiej frymuśnej knajpie. Nie wiem, co tu się robi.
    Objąłem go ramieniem:
    - Ja też nie wiem, co tu się robi - powiedziałem. - Po prostu zamów najdroższą rzecz i pozwól temu "Wesołemu Zielonemu Olbrzymowi" za to zapłacić - uśmiechnąłem się, pokazując na Dana.
    Po kolacji pojechaliśmy windą na czternaste piętro, do mojego pokoju. Izrael odprężył się i opowiadając o swoim domu w getcie znowu wyglądał jak dawniej.
    - Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce do mieszkania - powiedział. - Musimy trzymać naczynia w lodówce, żeby się nie dostały do nich karaluchy. Ale mogłoby być gorzej. Na dole szczury przychodzą ze śmietnika i gryzą dzieci w nocy.
    Przerwał i myślał o czymś przez chwilę.
    - To tak, jakby się było przykutym - powiedział. - Nie da się uciec. To jest złe miejsce do wychowywania dzieci. W tamtym tygodniu trzy dziewczynki z mojego domu, po około dziewięć lat każda, zostały zgwałcone za domem. Boimy się wypuszczać dzieci na ulicę. Już mi to obrzydło. Chcę wyjechać. Ale...
    Głos mu się załamał. Wstał z krzesła i popatrzył na rozjarzoną wieżę Empire State Building.
    - Ale gdzieś trzeba mieszkać, a gdziekolwiek indziej czynsz jest za wysoki. Może na drugi rok... Może na drugi rok uda nam się przeprowadzić w jakieś przyjemniejsze miejsce. Nie wiedzie mi się najgorzej. Zacząłem od pomywacza, a teraz jestem już urzędnikiem na Wall Street.
    - Ale kiedy się już przeprowadzisz, to co dalej? - przerwałem mu.
    Odwrócił się i popatrzył na mnie zaskoczony.
    - Co powiedziałeś? - spytał.
    Wiedziałem, że nadszedł czas, żeby pogrzebać w przeszłości.
    - Izrael, powiedz mi, co ci nie wyszło? Izrael podszedł do kanapy, na której siedziała Rosa, i usiadł nerwowo obok niej.
    - Nie boję się o tym mówić. Chyba nawet potrzebuję tego. Nigdy nie mówiłem o tym Rosie. Pamiętasz ten dzień, po twoim wyjściu ze szpitala, kiedy ty i ten człowiek mieliście po mnie przyjechać?
    Kiwnąłem głową. To wspomnienie było dla mnie bolesne.
    - Czekałem tam trzy godziny. Czułem się jak dureń. Obrzydli mi chrześcijanie i tego samego dnia wieczorem wróciłem do gangu.
    Przerwałem mu:
    - Izrael, przykro mi, szukaliśmy cię... Pokręcił głową.
    - Jakie to ma znaczenie? To było tak dawno. Może wszystko poszłoby inaczej, jeślibym z tobą pojechał? Kto wie... Przerwał na chwilę, po czym podjął opowieść.
    - Potem wpadliśmy w te kłopoty z Aniołami z Południowej Ulicy. Ten typ wlazł w nasz rejon i powiedzieliśmy mu, że nie chcemy tu mieć żadnych obcych. On zaczął podskakiwać, no i dostał. Zaczął zwiewać i pięciu nas zaczęło go gonić aż do rejonu Południowej Ulicy i złapaliśmy go przy Penny Arcade. Wyciągnęliśmy go stamtąd i zaczęliśmy się z nim bić. Zaraz zobaczyłem, że jeden z naszych chłopaków ma ten pistolet w ręku i strzela. Paco zaczął się wygłupiać: złapał się za brzuch i wołał: "Och, trafił mnie! Trafił mnie!". Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. I wtedy ten obcy upadł na ziemię. On naprawdę dostał. Nie żył. Widziałem dziurę w jego głowie.
    Izrael przerwał. W ciszy słychać było tylko pomruk ruchliwej ulicy, stłumiony wysokością, na której był nasz pokój.
    - Uciekliśmy. Czterech nas złapali. Piątemu się udało. Ten, który pociągnął za spust, dostał dwadzieścia lat. Reszta z nas dostała od pięciu do dwudziestu.
    Przerwał i spuścił głowę.
    - To było pięć lat piekła. Wyprostował się znowu i mówił dalej:
    - Musiałem sobie załatwić "zafiksowanie", żeby wyjść z więzienia.
    - Co to znaczy "zafiksowanie"? - przerwał mu Dan.
    - Komisja Zwolnień Warunkowych powiedziała mi, że zostanę zwolniony, jeśli udowodnię, że czeka na mnie praca. Powiedzieli, ze muszę wracać do swojego dawnego domu. Nie chciałem wracać do Brooklynu. Chciałem zacząć wszystko od początku gilzie indziej, ale oni powiedzieli, że muszę wracać do domu. Więc załatwiłem sobie "zafiksowanie" przez jednego narkomana, który siedział ze mną. On znał takiego człowieka, który miał fabrykę ubrań w Brooklynie i ten człowiek powiedział mojej matce, że obieca mi pracę, jeśli matka zapłaci mu 50 dolarów. Matka dała mu te pieniądze i on napisał Ust, że mam pracę, jak wyjdę z więzienia. To był jedyny sposób na to, żebym mógł dostać jakąś pracę. No bo kto przyjmie do roboty faceta prosto z więzienia?
    - I dostałeś tę pracę? - spytał Dan.
    - Nie - powiedział Izrael. - Mówiłem, że to było tylko "zafiksowanie". Nie było dla mnie żadnej roboty. To był tylko sposób, żeby się wydostać z więzienia. No więc wyszedłem z więzienia i poszedłem do biura pośrednictwa pracy i nakłamałem im o swojej przeszłości. Myślicie, że przyjęliby mnie, jeślibym im powiedział, że właśnie wczoraj wyszedłem z więzienia? Dostałem robotę jako pomywacz, a potem z tuzin innych prac. I zawsze kłamałem. Musi się kłamać, żeby dostać pracę. Jeśliby mój obecny szef dowiedział się, że kiedyś siedziałem, wywaliłby mnie, mimo że już cztery lata minęły, odkąd wyszedłem, i od tego czasu dobrze pracuję. Więc kłamię. Każdy kłamie.
    - A kurator sądowy ci nie pomagał? - spytał Dan.
    - Tak, to był jedyny facet, który naprawdę próbował. Ale co mógł zrobić? Miał jeszcze ze stu innych chłopaków, żeby się nimi zajmować. Nie, musiałem to sam załatwić i jak na razie jakoś sobie radzę. W pokoju zapadła cisza. Rosa przez cały ten czas siedziała w milczeniu koło Izraela. Nigdy dotąd nie słyszała od niego o tym rozdziale jego życia.
    - Izrael, pamiętasz jak poszliśmy szukać Widmowych Władców i wpadliśmy w zasadzkę? - spytałem.
    - Pamiętam - Izrael kiwnął głową.
    - Tamtej nocy uratowałeś mi życie. Dziś ja chcę ci oddać taką samą przysługę. Chcę ci dać coś, co uratuje twoje życie.
    Rosa wzięła Izraela pod ramię i oboje popatrzyli na mnie z oczekiwaniem.
    - Izrael, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jak wiesz, w moim życiu nastąpiła zmiana. Dawny Nicky umarł. Ten człowiek, którego dzisiaj widzisz, to nie jest żaden Nicky. To Jezus Chrystus, który we mnie mieszka. Czy pamiętasz ten wieczór w hali St. Nicholas, kiedy oddaliśmy nasze serca Panu?
    Izrael przytaknął i spuścił wzrok.
    - Tego wieczora Bóg wszedł do twego serca, Izrael. Wiem to. Bóg zawarł z tobą układ. I On dalej ze swej strony dotrzymuje warunków tego układu. Nie opuścił cię. Uciekałeś przez te wszystkie lata, ale On ciągle cię nie odstępuje.
    Sięgnąłem po swoją Biblię.
    - W Starym Testamencie jest historia człowieka o imieniu Jakub. On też uciekał przed Bogiem. Aż pewnej nocy, takiej samej jak ta dzisiejsza, pobił się z aniołem. Anioł zwyciężył i Jakub poddał się Bogu. I tej nocy Bóg zmienił jego imię. Odtąd nie miał już nazywać się Jakub, tylko Izrael, A "Izrael" oznacza "ten, który chodzi z Bogiem".
    Zamknąłem Biblię i zrobiłem pauzę. Izrael miał łzy w oczach, a Rosa ściskała go mocno za rękę. Zacząłem mówić dalej.
    - Przez całe lata nie spałem, tylko leżałem, modliłem się za ciebie i myślałem, jak wspaniale by było, gdybyś ty działał u mojego boku - nie tak jak dawniej, ale pracując dla Boga. Chcę, żebyś przyszedł do rejonu Jezusa.
    Izrael popatrzył na mnie oczyma pełnymi łez. Potem odwrócił głowę i spojrzał na Rosę. Rosa, zaintrygowana, zaczęła rozmawiać z nim po hiszpańsku. Cały czas mówiłem po angielsku i teraz zdałem sobie sprawę, że Rosa nie wszystko zrozumiała z tego, co powiedziałem. Pytała teraz Izraela, czego chcę. Izrael powiedział jej, że chcę, żeby oddali swe serca Chrystusowi. Mówił szybko po hiszpańsku, wyznając jej swoje pragnienie powrotu do Boga - jak Jakub dawno, dawno temu. Pytał ją, czy pójdzie z nim.
    Rosie rozbłysły oczy, uśmiechnęła się i przytaknęła.
    - Chwalcie Boga! - zawołałem. - Uklęknijcie obok kanapy, a ja się pomodlę.
    Izrael i Rosa uklękli obok kanapy, Dan zsunął się z krzesła i ukląkł po drugiej stronie pokoju. Położyłem ręce na ich głowach i zacząłem się modlić, najpierw po angielsku, potem po hiszpańsku, przerzucając się z jednego języka na drugi. Czułem, jak Duch Boży przepływa przez moje serce i wlewa się poprzez moje ramiona i palce w ich dusze. Modliłem się, prosząc Boga, by im wybaczył i przyjął ich do swego Królestwa.
    Była to długa modlitwa. Kiedy skończyłem, usłyszałem, jak zaczyna się modlić Izrael. Z początku wolno, potem coraz żywiej i głośniej wołał:
    - Panie, wybacz mi. Wybacz mi. Wybacz mi.
    Potem jego modlitwa się odmieniła i poczułem, jak wstrząsa nim przepływająca przez jego ciało nowa siła, gdy wołał:
    - Panie, dziękuję Ci! Dołączyła się do niego Rosa:
    - Dziękuję Ci, Boże, dziękuję.
    Dań wsadził Izraela i Rosę do taksówki i zapłacił z góry należność za ich przejazd do domu, do Bronx. Gdy odjechali, powiedział ocierając oczy:
    - Nicky, to był najwspanialszy wieczór w moim życiu i czuję, że Bóg pośle Izraela do Kalifornii, żeby z tobą pracował.
    Kiwnąłem głową. Może rzeczywiście tak będzie. Bóg decyduje o wszystkim według własnego uznania.

    Powrót do spisu treści