|
|
13. GDZIE ANIOŁY BOJĄ SIĘ POJAWIĆ
Dni, które nastąpiły potem, były
pełne radości i triumfu. Pierwszą zmianą, jaką zauważyłem, była zmiana
w moim zachowaniu. Nie zachowywałem się już jak ulicznik. Stałem na baczność
w czasie modlitwy, modląc się razem z prowadzącym. Zamiast zachowywać się
impertynencko, zacząłem okazywać innym szacunek. Odnosiło się to zwłaszcza
do tej dziewczyny z pięknymi czarnymi oczyma, siedzącej przede mną.
Dowiedziałem się, że na imię ma
Gloria. W dniu, kiedy opisałem klasie moją drogę do Chrystusa, Gloria podeszła
do mnie i uścisnęła mi dłoń z dystynkcją i godnością:
- Niech cię Bóg błogosławi, Nicky.
Modliłam się za ciebie.
Miałem powody przypuszczać, że raczej
modliła się, abym padł trupem, ale przekonałem się, że szczerze cieszyła
się z tego, iż Bóg mnie natchnął. Widać to było w jej pięknym uśmiechu
i czarnych oczach, które lśniły jak gwiazdy o północy. Po tygodniu nabrałem
już na tyle śmiałości, że spytałem ją, czy pójdzie ze mną na nabożeństwo
misyjne, które odprawialiśmy w małym kościółku niedaleko college'u. Gloria
kiwnęła głową z uśmiechem, od którego pojawiły się na jej policzkach dołeczki.
Przez ten rok wiele razy chodziliśmy
razem na nabożeństwa. Choć zawsze byliśmy z grupą, wiele się o Glorii dowiedziałem.
Urodziła się w Arizonie. Jej ojciec był Włochem, a matka Meksykanką. Przeprowadzili
się do Kalifornii, gdy Gloria miała pięć lat. Rodzice otworzyli bar w Oakland.
W ostatniej klasie szkoły średniej Gloria została zbawiona i postanowiła
wstąpić do szkoły biblijnej. Jej pastor, wielebny Sixto Sanchez, poradził
jej, aby napisała do Instytutu Biblijnego. Została przyjęta i jesienią
przyjechała do szkoły. Gdy zbliżał się koniec roku szkolnego, spostrzegłem,
że przeżywa jakąś głęboką wewnętrzną rozterkę. Wyraźnie dawała się jej
we znaki surowa dyscyplina szkoły. Z końcem następnego roku powiedziała
mi, że wątpi, aby wytrzymała tu przez następny rok, więc nie wróci do szkoły.
Zasmuciło mnie to ale uprosiłem ją, żeby do mnie napisała.
Pierwsze lato spędziłem w Los Angeles.
Pewni przyjaciele zabrali mnie do siebie. Ale bardzo tęskniłem za Glorią.
Gdy jesienią rozpoczął się rok szkolny, z radością znalazłem oczekujący
na mnie list. Gloria dotrzymała obietnicy.
Częściowo przedstawiła mi motywy,
które skłoniły ją do porzucenia szkoły. "Moje doświadczenia różnią się
od twoich, Nicky - pisała. - Mimo że rodzice prowadzili bar, byłam wychowana
w dobrej, moralnej atmosferze. Gdy zostałam zbawiona, zaczęłam popadać
w skrajność. Nauczono mnie, że grzechem jest naśladować wzory światowego
życia. Przestałam się malować, nie chciałam nosić kostiumu kąpielowego
i nawet nie nosiłam biżuterii. Odrzucałam wszystko. Gdy poszłam do szkoły,
było jeszcze gorzej. Byłam bliska załamania. Chciałam ci to powiedzieć,
ale ani razu nie byliśmy sami. Mam nadzieję, że zrozumiesz i będziesz się
za mnie modlił. Ale nie wrócę już do szkoły..."
Drugi rok w szkole biblijnej upływał
mi szybko. Moje stopnie poprawiły się, koledzy zaczęli mnie akceptować.
Kilka razy miałem okazję wygłaszać kazanie w czasie ulicznych nabożeństw
i opowiadać o swoim nawróceniu w kilku okolicznych kościołach.
W kwietniu dostałem list od Davida
Wilkersona. Ciągle mieszkał w Pensylwanii, ale chciał, żebym wrócił tego
lata do Nowego Jorku i działał wśród brooklyńskich gangów. Miał zamiar
wynająć mieszkanie na Clinton Avenue, pomiędzy Fulton a Gates i uzyskał
zapewnienie od Thurmana Faisona i Luisa Delgado, że będą pracować ze mną,
jeśli przyjadę. Pieniędzy nie jest dużo, ale będziemy mieli gdzie mieszkać
i dostaniemy po siedem dolarów tygodniowo. Tego samego dnia wieczorem,
po zajęciach, poszedłem do gabinetu dziekana i zamówiłem rozmowę z Davidem
na jego koszt. Telefon długo dzwonił. Wreszcie odezwał się zaspany głos
i mruknął, że zgadza się przyjąć rozmowę na swój rachunek.
- Hej, Davie, to ja, Nicky. Skończyłeś
już kolację?
- Nicky, czy wiesz, która godzina?
- Jasne stary. Dziesiąta wieczór.
- Nicky... - w jego głosie pojawił
się tylko ślad zniecierpliwienia - może w Kaliforni jest dziesiąta, ale
tutaj jest pierwsza i Gwen i ja śpimy już od dwóch godzin. A teraz obudziłeś
też dziecko.
- Ale, Davie, ja tylko chciałem
ci przekazać dobra nowinę.
Usłyszałem przez telefon, jak dziecko
płacze,
- A cóż to jest aż takie dobre,
że nie może poczekać do rana?
- To nie może czekać, Davie. Przyjeżdżam
do Nowego Jorku, żeby pracować z tobą przez lato. Bóg powiedział mi, że
chce, żebym przyjechał.
- To wspaniałe, Nicky. Naprawdę.
Jestem poruszony. Gwen tak samo. I dziecko też. Wyślę ci bilet na samolot.
Dobranoc.
Całą noc nie spałem robiąc plany
na czas pobytu w Nowym Jorku.
Wyjazd do mojego miasta pozwolił
mi dostrzec, jak się zmieniłem. Jakby całe moje życie stało się intensywniejsze,
nabrało nowego sensu. Gdy zaczęliśmy podchodzić do lądowania na nowojorskim
Idlewild Airport, od wspomnień i z podniecenia serce zaczęło mi żywiej
bić. Dostrzegłem na horyzoncie sylwetkę Empire State Building, a potem
most Brooklyński. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy z tego, jak wielkie jest
to miasto, zajmujące setki mil kwadratowych. Moje serce przepełniło się
miłością i współczuciem dla milionów ludzi pode mną, uwięzionych w asfaltowej
dżungli grzechu i rozpaczy. Gdy okrążaliśmy miasto, oczy zalśniły mi łzami.
Byłem samotny, ale szczęśliwy. Bałem się, ale niecierpliwie oczekiwałem.
Byłem w domu.
David czekał na mnie na lotnisku.
Objęliśmy się i zapłakaliśmy, nie wstydząc się swych łez. Objąwszy mnie
ramieniem, David prowadził mnie do samochodu, entuzjastycznie opowiadając
o swoim nowym marzeniu.
Słuchałem, jak mówi o swych planach
na przyszłość: o nowym Centrum Młodzieżowym. Ale on zobaczył, że coś mnie
nurtuje, i w końcu uspokoił się na tyle, żeby spytać, o czym myślę.
- Davie, co z Izraelem? Gdzie jest?
Czy wszystko u niego w porządku?
David zwiesił głowę, a po chwili
popatrzył na mnie ze smutkiem.
- Nie, Nicky. Nie wszystko jest
w porządku. Nie pisałem ci o tym, bo bałem się, że cię to zniechęci. Chyba
mogę ci to już powiedzieć, żebyś mógł razem ze mną modlić się w tej intencji.
Usiedliśmy w rozgrzanym samochodzie
stojącym na parkingu przy lotnisku i David opowiedział mi o Izraelu.
- Izrael poszedł do więzienia. Współuczestniczył
w morderstwie, w grudniu, kiedy pojechałeś do szkoły. Od tego czasu jest
w więzieniu.
Serce mi załomotało i poczułem,
jak zimny pot oblewa mi dłonie. Odetchnąłem z trudem.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz,
Davie. Muszę to usłyszeć.
- Nie wiedziałem o niczym aż do
chwili, kiedy było już po wszystkim i Izrael został przeniesiony do więzienia
w Elmirze. Pojechałem do Nowego Jorku, żeby zobaczyć się z matką Izraela.
Płakała, kiedy ze mną rozmawiała. Powiedziała, że Izrael bardzo się zmienił,
odkąd przyjął Chrystusa, ale potem, po tym rozczarowaniu, wrócił do gangu.
- Po jakim rozczarowaniu? - spytałem.
- Nie wiesz?
- Mówisz o tym napadzie na mnie
z nożem? Izrael powiedział wtedy, że znajdzie typa, który to zrobił.
- Nie, to było coś o wiele gorszego.
Jego matka powiedziała mi, że w dniu, w którym wyszedłeś ze szpitala, pan
Delgado przyszedł do nich i poprosił Izraela, żeby na drugi dzień pojechał
z tobą do mnie, do Elmiry. Izraela bardzo to podekscytowało i powiedział,
że pojedzie. Na drugi dzień matka zbudziła go o czwartej rano, wyprasowała
mu ubranie i spakowała walizkę. Izrael poszedł na Flatbush Avenue i czekał
od szóstej do dziewiątej rano. Jakoś rozminęliście się. Izrael wrócił do
domu, rzucił walizkę na podłogę i powiedział matce, że wszyscy chrześcijanie
to banda oszustów. Tego samego dnia wrócił do gangu.
Poczułem, jak łzy napływają mi do
oczu.
- Szukaliśmy go - powiedziałem -
szukaliśmy go wszędzie. Chciałem jeszcze zostać i szukać go, ale pan Delgado
powiedział, że musimy jechać. Och, David, gdybyśmy o tym wiedzieli. Jeślibyśmy
tylko szukali trochę dokładniej i trochę dłużej, może Izrael byłby teraz
ze mną w szkole.
David wysiąkał nos i mówił dalej.
- Po powrocie do gangu, razem z
czterema innymi zastrzelił przed Penny Arcade jednego z Aniołów z Południowej
Ulicy. Chłopak zginął na miejscu. Izrael przyznał się do współudziału w
morderstwie i został skazany na pięć lat więzień stanowego. Ciągle tam
jest.
Nastąpiła długa chwila milczenia.
W końcu spytałem Davida, czy ma jakieś wiadomości od Izraela albo czy widział
go od czasu, kiedy ten poszedł do więzienia.
- Pisałem do niego, ale okazało
się, że on nie może odpisywać. Wolno mu było pisać tylko do najbliższej
rodziny Jego korespondencja musi przechodzić przez ręce więziennego kapelana.
Modliłem się za niego przez całe lato i w końcu pojechałem do Elmiry, żeby
go odwiedzić. Właśnie przygotowywali się do przeniesienia go do obozu pracy
w Comstock i pozwolili mi tylko na kilkuminutowe widzenie. Zdaje się, że
jakoś sobie radzi, ale ma jeszcze ponad trzy lata do odsiedzenia.
Długo siedzieliśmy w milczeniu,
aż w końcu powiedziałem:
- Myślę, że powinniśmy się modlić
za Izraela.
David schylił się nad kierownicą
i zaczął się głośno modlić. Ja odwróciłem się, ukląkłem na podłodze i oparłem
łokcie na fotelu. Ponad piętnaście minut modliliśmy się tak na tym parkingu.
Kiedy skończyliśmy, David powiedział:
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy
teraz zrobić dla Izraela, ale miasto jest pełne innych, podobnych jemu,
których ciągle jeszcze możemy ocalić dla Jezusa Chrystusa. Czy jesteś gotów
podjąć pracę?
- Jedźmy - powiedziałem, ale wiedziałem,
że moja praca nie będzie zakończona do czasu, aż będę mógł uwolnić Izraela.
David uruchomił silnik i wyjechał
z parkingu na zatłoczone nowojorskie ulice. Paliłem się do pracy dla Pana.
- Chcę jutro odwiedzić moich starych
kumpli z gangu - powiedziałem jakby od niechcenia. - Chcę powiedzieć im
o Jezusie.
David pokiwał głową, skręcił z głównej
ulicy i zatrzymał się na czerwonym świetle. Potem popatrzył na mnie i powiedział:
- Nie śpieszyłbym się tak bardzo
na twoim miejscu, Nicky. Dużo się zmieniło od dnia twojego wyjazdu. Pamiętaj
jak stałeś się chrześcijaninem? Ledwo uszedłeś z życiem. Na twoim miejscu
byłbym ostrożny. Jest dość do zrobienia nawet bez wtrącania się w sprawy
Mau Mau. Tylko głupcy idą gdzie anioły boją się pojawić.
Zapaliło się zielone światło i ruszyliśmy,
szerokim łukiem wyprzedzając autobus.
- Może jestem głupcem, Davie, ale
tym razem jestem głupcem dla Jezusa. On pójdzie za mną i ochroni mnie.
Anioły może boją się chodzić po rejonie Mau Mau, ale ja będę szedł z Jezusem.
David uśmiechnął się i kiwnął głową.
Skręciliśmy w Clinton Avenue. David zahamował przed jednym z domów i powiedział:
- On jest twoim przewodnikiem, Nicky,
nie ja. Rób, co On ci mówi, a będziesz odnosił same sukcesy. Chodź, chcę
cię poznać z Thurmanem i Luisem.
Nazajutrz nastąpił ten wielki dzień.
Większą część nocy nie spałem, tylko się modliłem. Rano ubrałem się w garnitur,
włożyłem krzykliwy krawat, wsadziłem pod pachę swoją nową Biblię w skórzanej
oprawie i ruszyłem przez miasto na osiedle Fort Greene. Szedłem zobaczyć
się z Mau Mau.
Miasto niewiele się zmieniło. Kilka
starych domów, przeznaczono do rozbiórki i zabito deskami drzwi i okna,
ale prócz tego wszystkiego było tak, jak przed dwoma laty, kiedy wyjeżdżałem.
Za to ja się zmieniłem. Przybrałem na wadze, ostrzygłem się - ale największa
zmiana zaszła wewnątrz mnie. Byłem całkiem nowym Nickym. Gdy szedłem przez
park Waszyngtona, serce zaczęło mi szybciej bić. Szukałem Mau Mau, ale
po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, jak ich powitam i co oni powiedzą,
gdy mnie zobaczą. Jak im się przedstawić? Nie bałem się tylko pragnąłem
mądrości, aby sprostać sytuacji ku chwale Bożej.
Wyszedłszy z parku, zobaczyłem grupę
Mau Mau opartych o ścianę domu. Przemknęły mi przez myśl słowa Davida:
"Tylko głupcy idą tam, gdzie anioły boją się pojawić", ale szybko pomodliłem
się na głos do Ducha Świętego, by mi towarzyszył, i podszedłem do znudzonej
grupy.
Chłopców było kilkunastu. Zobaczyłem
wśród nich Williego Corteza. Klepnąłem go w ramię i powiedziałem:
- Willie, stary, cześć...
Willie odwrócił się i wytrzeszczył
na mnie oczy.
- Niemożliwe, Nicky?
- Tak, to ja, chłopie.
- Człowieku, wyglądasz jak święty
albo co...
- Nie gorączkuj się, stary. Właśnie
przyjechałem z Kaliforni. Wiedzie mi się doskonale. Jestem chrześcijaninem
i chodzę do szkoły.
Willie złapał mnie za ramiona i
zaczął mną obracać przyglądając mi się ze wszystkich stron.
- Chłopie, Nicky, nie do wiary.
Nie do wiary. Potem zwrócił się do reszty chłopaków, którzy dali się nam
z zaciekawieniem, i powiedział:
- Hej, chłopaki, kapelusze z głów!
To jest Nicky. Był naszym prezesem. Był wielkim rozrabiaką. Za jego czasów
Mau Mau przeżywali wielkie dni. A on był najtwardszy z nich wszystkich.
Chłopcy zdjęli kapelusze. Prócz
Williego Corteza nie znałem żadnego z nich. Chłopcy przeważnie byli młodsi.
O wiele młodsi. Ale słowa Williego zrobiły na nich wrażenie. Słyszeli o
mnie i stłoczyli się koło mnie z wyciągniętymi rękami.
Objąłem Williego ramieniem i uśmiechnąłem
się do niego:
- Słuchaj, Willie, przejdźmy się
po parku. Chcę z tobą pogadać.
Odeszliśmy od grupy i weszliśmy
do parku Waszyngtona. Willie szedł powoli obok mnie, z rękami w kieszeniach,
szurając butami po betonie.
- Willie - przerwałem ciszę - chcę
ci powiedzieć, co zrobił dla mnie Chrystus.
Willie nie podniósł głowy, ale szedł
ze mną dalej, a ja mówiłem. Powiedziałem mu, jak czułem się przed dwoma
laty jako członek gangu i jak oddałem serce Chrystusowi. Opowiedziałem
mu, jak Bóg wyprowadził mnie z dzikiej betonowej dżungli do miejsca, gdzie
stałem się twórczą istotą ludzką.
Willie przerwał mi i usłyszałem,
że głos mu drży.
- Hej, Nicky, daj spokój, dobra?
Jak tak mówisz, to mi się źle robi. Coś mi się w środku dzieje. Nie jesteś
już tym samym starym Nickym. Napędzasz mi stracha.
- Masz rację, Willie. Coś mnie odmieniło.
Krew Chrystusa obmyła mnie i odmieniła. Jestem innym człowiekiem. Nie boję
się już. Nie czuję już nienawiści. Teraz odczuwam miłość do wszystkich.
Do ciebie też, Willie. I chcę ci powiedzieć, że Jezus również cię kocha.
Wskazałem Williemu ławkę, koło której
przechodziliśmy. Willie usiadł i popatrzył na mnie.
- Nicky, powiedz mi coś jeszcze
o Bogu.
Po raz pierwszy w życiu zdałem sobie
sprawę z tego, jak ważne jest abym mówił swoim przyjaciołom o Chrystusie.
Widziałem w twarzy Williego samotność, nieświadomość, strach.
Był taki, jaki ja byłem przed dwoma
laty. Ale teraz chciałem mu powiedzieć, jak może się z tego wydobyć. Usiadłem
obok niego i otwarłem Biblię w miejscu, które zaznaczyłem czerwonym ołówkiem.
Monotonnie przeczytałem fragmenty dotyczące ludzkich grzechów. Gdy przeczytałem:
"Albowiem zapłatą za grzech jest
śmierć", Willie popatrzył na mnie ze strachem.
- Co ty gadasz, Nicky? Jak ja jestem
grzesznik i Bóg mnie zabije za grzechy, to co ja mogę zrobić? Chciałem
powiedzieć że coś muszę zrobić, chłopie. Co mam zrobić?
Zerwał się z ławki i popatrzył na
mnie rozszerzonymi oczyma.
- Siadaj, Willie. Jeszcze nie skończyłem.
Pozwól mi dokończyć. Bóg cię kocha. Nie chce, żebyś poszedł do piekła.
Posłał swojego jedynego Syna, który zapłacił za twoje grzechy. Posłał Jezusa
za ciebie na śmierć, żebyś mógł otrzymać życie wieczne. I jeśli przyjmiesz
Go, jeśli wyspowiadasz się przed Nim, On cię zbawi.
Willie opadł na ławkę ze zdesperowanym
wyrazem twarzy. Siedziałem, patrzyłem na niego i oczy napełniły mi się
łzami. Mocno zacisnąłem powieki i zacząłem się modlić, ale łzy wydostały
mi się na policzki i popłynęły w dół. Otwarłem oczy i zobaczyłem, że Willie
też płacze.
- Willie, wiesz, co to znaczy upamiętać
się?
Willie przecząco pokręcił głową.
- To znaczy zmienić się. Zawrócić.
Willie, jeśli nic nie masz przeciwko temu, chcę, żebyś coś zrobił. To może
urazić twoją dumę. Ale chcę się za ciebie pomodlić. Czy uklękniesz?
Nie wiedziałem, czy Willie się na
to zgodzi - przed naszą ławką ciągle przechodzili ludzie. Jednak Willie
kiwnął głową i bez wahania ukląkł w alejce. Popatrzywszy w górę powiedział:
- Nicky, jeśli Bóg mógł zmienić
ciebie, może zmienić i mnie. Czy pomodlisz się za mnie?
Położyłem rękę na jego głowie i
zacząłem się modlić. Czułem jak drży pod moją ręką, i słyszałem, jak łka.
On też zaczął się modlić. Obaj modliliśmy się głośno - bardzo głośno.
Wołałem przez łzy:
Boże! Odmień Williego. Odmień mojego
przyjaciela Williego. Zbaw go. Pozwól mu być przewodnikiem, za którym inni
przyjdą do Ciebie.
Willie modlił się głośno, z wysiłkiem.
- Jezu... Jezu... Ratuj mnie! Ratuj
mnie... - łapał wietrze gwałtownymi haustami i płakał wykrzykując:
- Jezu, ratuj mnie!
Zostaliśmy w parku do wieczora.
O zmierzchu Willie poszedł do swego domu, obiecawszy przyprowadzić do mnie
na drugi dzień resztę gangu. Stałem i patrzyłem, jak znika w mroku. Nawet
z tyłu widać było różnicę. Coś poprzez mnie przepłynęło do Williego Corteza.
Wracając tego wieczora na Clinton Avenue chyba nie szedłem... Płynąłem
w powietrzu, każdym tchnieniem chwaląc Boga. Przypomniało mi się, jak biegłem
po wielkiej łące przed naszym domem w Puerto Rico i machając rękami próbowałem
latać jak ptak. Teraz uniosłem głowę i odetchnąłem głęboko. Nareszcie wzleciałem.
Resztę lata spędziłem z gangiem,
wygłaszając uliczne kazania i pracując z poszczególnymi osobami. Wyznaczałem
sobie ścisłe posty, powstrzymując się od jedzenia od szóstej rano w środy
do szóstej rano we czwartki. Odkryłem, że gdy poszczę i spędzam czas na
modlitwie, zdarzają się w moim życiu ważne rzeczy. Pisałem również do Glorii
i ostatnio jej listy zaczęły nabierać ciepłego, przyjaznego tonu, jakby
sprawiało jej przyjemność pisanie do mnie. Ciągle jeszcze nie sprecyzowała
swoich planów na nadchodzący rok i wiele czasu spędzałem modląc się za
nią.
Na dwa tygodnie przed moim powrotem
do szkoły jeden z biznesmenów z komitetu Davida przyszedł do mnie z czekiem.
Powiedział, że chcą mi dać nagrodę za pracę, którą wykonałem, i sugerują,
żebym kupił za to bilet do Puerto Rico i odwiedził rodziców przed powrotem
do szkoły. Nie mogli mi sprawić większej radości.
Przyleciałem do San Juan w poniedziałek
po południu i najbliższym autobusem pojechałem do Las Piedras.
Było już prawie całkiem ciemno,
gdy wysiadłem z autobusu i ruszyłem przez miasteczko w kierunku znajomej
ścieżki, prowadzącej przez porośnięte trawą zbocze do stojącego szczycie
wzgórza białego drewnianego domu. Tysiące wspomnień przelatywało mi przez
głowę i serce biło mi żywiej. Ktoś krzyknął:
- To Nicky, to Nicky Cruz!
Zobaczyłem człowieka, który pobiegł
przede mną na szczyt wzgórza, żeby powiedzieć moim rodzicom, że przyjechałem
do domu. W chwilę później drzwi się gwałtownie otwarły i czterech chłopców
wybiegło i popędziło w dół zbocza. Nie widziałem ich 5 lat, ale rozpoznałem:
to byli moi bracia. Za nimi biegła moja matka, ze spódnicą powiewającą
na wietrze. Upuściłem walizkę i pobiegłem im naprzeciw. Wpadliśmy sobie
w objęcia wśród okrzyków i łez radości. Chłopcy rzucili się na mnie i przewrócili
mnie na ziemię, mocując się ze mną radośnie. Mama uklękła obok mnie, obejmując
mnie za szyję i obsypując pocałunkami.
Podniosłem się z ziemi. Dwaj moi
młodsi bracia podbiegli do mojej walizki i potaszczyli ją do domu. Spoglądając
za nimi, ujrzałem stojącą samotnie wysoką i prostą postać ojca, który patrzył
w moją stronę. Powoli ruszyłem w jego kierunku. Ojciec stał niewzruszony,
wyprostowany i przyglądał mi się uważnie. Zacząłem biec i ojciec powoli
ruszył w dół po schodach, aż wreszcie i on zaczął biec i spotkał mnie przed
domem. Chwyciwszy mnie w objęcia swoich niedźwiedzich ramion, podniósł
z ziemi i mocno przycisnął do piersi.
- Witaj w domu, ptaszku, witaj w
domu.
Frank napisał do rodziców, że całkiem
się zmieniłem i że jestem w szkole w Kalifornii. Rozeszła się wieść, że
jestem chrześcijaninem, i wielu wierzących z Las Piedras przyszło wieczorem
do naszego domu, żeby się ze mną zobaczyć. Powiedzieli mi, że inni też
chcą się ze mną widzieć, ale boją się przyjść do "domu czarownika". Wierzą,
że mój ojciec umie rozmawiać ze zmarłymi i zabobonny strach nie pozwala
im zbliżyć się do naszego domu. Chcą jednak zorganizować nabożeństwo w
domu jednego z chrześcijan i proszą mnie, żebym wygłosił kazanie i opowiedział
o swoich przeżyciach religijnych. Powiedziałem im, że poprowadzę nabożeństwo,
ale odbędzie się ono w moim domu. Popatrzyli po sobie i ten, który im przewodził,
powiedział:
- Ale, Nicky, wielu naszych ludzi
boi się demonów. Boją się twojego ojca. Powiedziałem im, że zajmę się wszystkim
i że jutro wieczorem odprawimy w moim domu wielkie chrześcijańskie nabożeństwo.
W jakiś czas później, tego samego
wieczora, ojciec, usłyszawszy o naszych planach, gwałtownie zaprotestował.
- Nie dopuszczę do tego. Nie będzie
żadnego chrześcijańskiego nabożeństwa w moim domu. Ci ludzie zrujnują mnie.
Jeśli odprawimy tu chrześcijańskie
nabożeństwo, inni nigdy już tu nie przyjdą. To mnie wykończy jako spirytystę.
Stanowczo zabraniam.
Matka zaczęła się z nim spierać.
- Nie widzisz, jak Pan odmienił
twego syna? Coś musi w tym być. Kiedy go widziałeś ostatnim razem, był
jak zwierzę. Teraz jest kaznodzieją, chrześcijańskim pastorem. Będziemy
tu mieli nabożeństwo i ty na nim będziesz.
Matka rzadko przeciwstawiała się
ojcu, ale gdy już to zrobiła, zawsze stawiała na swoim. Tak było i tym
razem Następnego wieczora dom był pełen ludzi ze wsi. Przyjechało też kilku
pastorów z pobliskich miasteczek. Było gorąco jak w łaźni. Stałem w pokoju
pełnym ludzi i opowiadałem, w jaki sposób stałem się chrześcijaninem. Zacząłem
szczegółowo opowiadać o tym, jak byłem w mocy diabła i jak zostałem z niej
uwolniony mocą Chrystusa. Ludzie żywo reagowali na moją opowieść: pomrukiwali
z uznaniem, od czasu do czasu wydawali okrzyki i klaskali z uciechy, gdy
opisywałem różne zdarzenia z mojego życia.
Pod koniec nabożeństwa poprosiłem,
żeby skłonili głowy. Następnie wezwałem tych, którzy chcą uznać Chrystusa
za swego Zbawcę, aby wystąpili do przodki i uklękli, po czym zamknąłem
oczy i zacząłem się modlić po cichu.
Usłyszałem, jak ludzie się poruszyli
i niektórzy podchodzą do przodu. Usłyszałem, jak klękają przede mną i płaczą.
Stałem bez ruchu, z zamkniętymi oczyma i twarzą wzniesioną ku niebu. Czułem,
jak pot spływa mi po twarzy, plecach i nogach. Ociekałem potem z gorąca,
który mnie oblał, gdy wygłaszałem kazanie. Ale czułem, że Bóg działa, i
nie przerywałem modlitwy.
Wtedy usłyszałem, jak na podłodze
przede mną jakaś kobieta zaczęła się modlić. Głos był znajomy. Otworzyłem
oczy z radosnym niedowierzaniem. Przede mną klęczała moja matka, z twarzą
ukrytą w spódnicy, oraz dwaj moi młodsi bracia. Ukląkłem przed nią i objąłem
ramionami jej łkającą postać.
- Och, Nicky, synu mój, synu mój,
ja też w Niego wierzę. Chcę, by był Panem mojego życia. Obrzydły mi śmiertelne
demony, złe duchy i chcę, aby Jezus był moim Zbawcą.
Matka zaczęła się modlić, a ja słyszałem
ten sam głos który kiedyś wypędził mnie do mojego pokoju, a później pod
dom, wykrzykujący w dzikiej furii: "Nienawidzę cię!" - teraz słyszałem
ten głos wołający do Boga o zbawienie i szloch wstrząsnął moim ciałem,
gdy matka modliła się o darowanie jej win.
- Proszę Cię, kochany Boże, wybacz
mi, że zawiodłam swojego syna. Wybacz mi, że wypędziłam go z domu. Wybacz
mi moje grzechy i to, że nie wierzyłam w Ciebie. Wierzę. Teraz wierzę w
Ciebie. Zbaw mnie, o Boże, zbaw mnie!
Rozpostarłem ramiona i objąłem moich
dwóch młodszych braci, jednego piętnastoletniego, drugiego szesnastoletniego.
Spleceni mocnym uściskiem modliliśmy się, klęcząc na podłodze i chwaliliśmy
Boga.
W końcu wstałem i popatrzyłem na
ludzi. Przybyło wielu innych. Klęczeli na podłodze, modlili się i płakali.
Chodziłem od jednego do drugiego i kładąc każdemu rękę na głowie modliłem
się za niego. Gdy skończyłem i odwróciłem się, zobaczyłem na drugim końcu
pokoju, pod ścianą, samotną, wysoką, wyprostowaną postać mojego ojca, wznoszącą
się nad pochylonymi głowami. Nasze spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę
i spostrzegłem, że ojcu wyraźnie zadrgała broda. Oczy napełniły mu się
łzami - ale odwrócił się gwałtownie i wyszedł z pokoju.
Ojciec nigdy nie uczynił otwarcie
wyznania wiary. Ale od tego dnia wyraźnie złagodniał, i nigdy więcej nie
odbył się w domu Cruzów seans spirytystyczny. Dwa dni później wróciłem
do Nowego Jorku, a w następnym tygodniu jeden z miejscowych pastorów ochrzcił
moją matkę i dwóch braci.
Został mi niecały tydzień do wyjazdu
do Kalifornii, na ostatni rok szkoły. W przeddzień wyjazdu miało się odbyć
wielkie zgromadzenie młodzieży w kościele Iglesia de Dios Juan 3,16. Dołożyliśmy
wszelkich starań, by Mau Mau się tam zjawili. Steve, ich nowy prezes, z
którym się zaprzyjaźniłem, powiedział, że jeśli ja wybieram się na to nabożeństwo,
on dopilnuje, żeby gang zjawił się tam również.
Gdy przed nabożeństwem stałem w
przedsionku, oglądając stare dziury po pociskach sprzed dwóch lat, zaczęli
się schodzić Mau Mau. Przyszło ich ponad osiemdziesięciu pięciu. Kościółek
był szczelnie wypełniony. Gdy Mau Mau weszli, krzyknąłem do nich:
- Hej, chłopaki, to jest rejon Boga.
Zdejmijcie kapelusze.
Posłuchali bez słowa. Chłopak stojący
po przeciwnej stronie przedsionka z dziewczyną z gangu, zawołał:
- Hej, Nicky, mogę tu obejmować
swoją dziewczynę?
- Tak, chłopie - odkrzyknąłem. -
Nie krępuj się, tylko bez całowania i przytulanek.
Reszta chłopaków ryknęła śmiechem
i weszliśmy do środka.
Na zakończenie nabożeństwa pastor
poprosił mnie, abym opowiedział zebranym, jak stałem się chrześcijaninem.
Odwróciłem się i popatrzyłem na chłopaków. Wiedziałem, że jutro wyjeżdżam,
i nagły dreszcz przebiegł mi po plecach.
Gdy tu wrócę, niektórzy z chłopaków
będą już martwi albo w więzieniu. Zacząłem mówić. Mówiłem tak, jak umierający
do umierających. Zapomniałem o skrępowaniu i otwarłem przed nimi serce.
Już dwie godziny byliśmy w kościele, a ja mówiłem jeszcze czterdzieści
pięć minut. Nikt się nie ruszył. Kiedy skończyłem, łzy lały mi się strumieniami
po twarzy i błagałem ich, by powierzyli się opiece Boskiej. Trzynastu chłopców
wystąpiło i uklękło przed ołtarzem. Gdybyż tu był Izrael...
Jednym z chłopców, którzy wystąpili,
był mój stary przyjaciel, Hector Huragan. Pamiętam, jak wprowadzałem go
do gangu i jak mieliśmy "uczciwą walkę" i on uciekł, kiedy zobaczył, że
chcę go zabić za to, że ukradł mi budzik. A teraz Huragan klęczał przed
ołtarzem.
Po nabożeństwie wracałem w kierunku
Fort Greene z Huraganem. Był on radcą wojennym w gangu Mau Mau. Ponieważ
to za moją przyczyną Hector znalazł się w gangu, poczuwałem się do odpowiedzialności
za jego los. Spytałem go, gdzie mieszka.
- Mieszkam w opuszczonym domu.
- Chłopie, a dlaczego już nie mieszkasz
ze starymi? - spytałem.
- Wywalili mnie. Wstydzą się mnie.
Pamiętasz, ja byłem jednym z tych chłopaków, którzy wystąpili z tobą i
Izraelem wtedy w hali St. Nicholas. Kilka tygodni później namówiłem moich
starych, żeby poszli ze mną do kościoła i oni się nawrócili. Wszyscy zaczęliśmy
aktywnie działać w kościele. Ja pracowałem z młodzieżą. Wystąpiłem z gangu
i w ogóle zrobiłem wszystko tak jak ty i Izrael. Ale ten kościół był za
bardzo sztywny. Ja chciałem robić zabawy dla młodzieży, a oni nie mieli
zaufania do zabaw. W końcu zniechęciło mnie to i wystąpiłem z kościoła.
Dalej wszystko poszło jak zwykle.
Po jakimś czasie Hector spotkał się z Mau Mau i namówili go do powrotu
do gangu, tak samo jak mnie próbowali do tego namówić.
Powiedzieli mu, że chrześcijanie
to ciemniaki, niedojdy i baby i że gang jest jedyną grupą, która ma właściwą
odpowiedź na to, co niesie z sobą życie. Dosłownie nawrócili go do gangu.
Nastąpiła seria aresztowań. Rodzice próbowali z nim rozmawiać, ale on był
uparty jak kozioł. W końcu tak wyprowadził tym rodziców z równowagi, że
powiedzieli mu, iż albo będzie się zachowywał zgodnie z uznawanymi przez
nich zasadami, albo musi się wynieść. Hector wolał się wynieść i zamieszkał
w starym opuszczonym domu.
- Czasem chodzę głodny - powiedział
- ale wolę głodować, niż poprosić o coś ojca. To prawdziwy wapniak. Chce
tylko chodzić do kościoła i czytać Biblię. Byłem taki sam, ale teraz wróciłem
tam, gdzie jest moje miejsce: do Mau Mau.
Znaleźliśmy się przed domem, w którym
mieszkał Hector. Wszystkie okna były zabite deskami. Hector powiedział,
że od tyłu, w jednym miejscu można podważyć deskę i przedostać się do środka.
On śpi na podłodze na tekturach.
- Huragan, a czemu dzisiaj wystąpiłeś
naprzód? - spytałem, mając na myśli jego reakcję na moje wezwanie do ołtarza.
- Wyszedłem, bo w środku chcę być
dobry, Nicky. Chcę naśladować Boga. Ale nie mogę znaleźć właściwego rozwiązania.
Za każdym razem, kiedy zwracam się do Niego, a potem odwracam się, robi
się gorzej. Szkoda, że nie jesteś w gangu, Nicky. Może mógłbym wrócić do
Chrystusa, gdybyś tu był.
Usiedliśmy na krawężniku i gadaliśmy
do bladego świtu. Usłyszałem, jak zegar na wieży wybił czwartą.
- Huragan, czuję, jak Duch Boży
każe mi powiedzieć ci to: Zegar właśnie wybił czwartą. Jest późno. Ale
jeśli oddasz swoje serce Jezusowi, On przyjmie cię z powrotem. Jest późno,
ale nie za późno. Czujesz się winnym, ale Bóg ci wybaczy. Czy chcesz teraz
przyjść do Jezusa?
Hector oparł głowę na rękach i zaczął
płakać. Ale wciąż kręcił głową i mówił.
- Nie mogę, nie mogę. Chcę tego,
ale wiem, że jeśli to zrobię, jutro znowu wrócę do gangu. Nie mogę. Po
prostu nie mogę.
Powiedziałem mu:
- Hector, nie przeżyjesz roku, jeśli
nie przyjdziesz teraz do Chrystusa. Za rok o tej porze nie będziesz już
żył. Zabiją cię.
Gdy mówiłem do niego, serce moje
przepełnione było słowami, które nie pochodziły ode mnie.
Hector pokręcił głową.
- Co się ma stać, to się stanie,
i nic na to nie mogę poradzić.
Stanąłem przed Hectorem i złożywszy
mu ręce na głowie modliłem się, aby Bóg zmiękczył jego zatwardziałe serce
mógł wrócić do Chrystusa. Kiedy skończyłem, podaliśmy sobie ręce.
- Huragan, mam nadzieję, że cię
zobaczę, kiedy wrócę Ale mam przeczucie, że jeśli nie zwrócisz się znowu
do Chrystusa, już nigdy cię nie zobaczę.
Na drugi dzień odleciałem do Kalifornii.
Nie wiedziałem wtedy, jak trafna była moja przepowiednia.
Powrót do spisu treści
|